To kuriozalna sytuacja. Jurek Owsiak podzielił się na Facebooku nagraniem, w którym poinformował, że dostał zawiadomienie o popełnieniu przestępstwa. Miał złamać art. 141 kodeksu wykroczeń, czyli używania słów nieprzyzwoitych w miejscu publicznym. Grozi za to grzywna, ale też ograniczenie wolności.
Według relacji Owsiaka, po zakończeniu Woodstocku na miejsce przyjechała Policja, aby zabrać wszystkie taśmy z monitoringu. Ten miał się pojawić na festiwalu, gdyż został uznany za imprezę "podwyższonego ryzyka". Według twórcy WOŚP, kamery, dzięki którym udało się schwytać dilerów narkotykowych, "miały też służyć do inwigilacji"
"Do głowy by mi nie przyszło, że po naszym ostatnim koncercie, utwór tradycyjnie wykonywany przez Piotra Bukartyka, uczestników i mnie będzie przedmiotem tego oskarżenia" – mówi z niedowierzaniem Owsiak. Okazuje się, że podczas wykonywania tego utworu Jerzy Owsiak użył słów niecenzuralnych, między innymi "pie***lić polityków", "chcę ich zapytać o jedno: czy macie, k***a, serce do ludzi?" jak przyznał twórca Przystanku Woodstock, w jego wystąpieniu nie było żadnych personalnych ataków, a wulgaryzmy miały być elementem wzmacniającym przekaz.
Dlaczego Jerzy Owsiak mówi o tym dopiero teraz? Okazuje się, że informacja nie wyszła wcześniej, gdyż miał nadzieję, że "rozsądek zwycięży", a sprawa "wyląduje w koszu". Niestety tak się nie stało. Sam apeluje do komendanta miejskiego policji w Gorzowie Wlkp.:
"Panie inspektorze. Podejrzewam, że chce pan cenzurować utwory artystów. To będzie bardzo trudne. Jeśli chce pan cały Przystanek Woodstock ocenzurować, to były cztery sceny, ponad 100 zespołów. Podejrzewam, że będzie pan miał pełne ręce roboty".
Jurek Owsiak zapowiedział jednocześnie, że jeśli zostanie ukarany mandatem za użyte wulgaryzmy, będzie się odwoływać.