Problemy mistrzyni zaczęły się jeszcze przed igrzyskami w Soczi. Na pogorszenie się jej stanu wpłynęło wiele spraw, a szczególnie poronienie w maju 2013 roku na jednym ze zgrupowań.
„Byłam wtedy naprawdę chuda. Jak tylko coś zjadłam, od razu poszłam do łazienki, by wszystko zwymiotować. Było to sześć miesięcy przed igrzyskami w Soczi. (…) Ciężko trenowaliśmy, miałam szczęście w zawodach. Były dni, kiedy nie mogłam opuścić mojego pokoju, ale moje wyniki się nie zawaliły” – dodała Kowalczyk. Przypomnijmy – mimo złego stanu psychicznego i fizycznego (złamana wówczas kość śródstopia)- Justyna zwyciężyła w biegu na 10 km zdobywając złoty medal.
Niestety, potem jej stan zaczął się pogarszać: „Czułam, że moje wyniki się zawalą. Byłam bezsilna i naprawdę chora. Nie chciałam żyć. Nie wstawałam z łóżka przez dwa tygodnie”. To był moment, w którym konieczna była terapia, którą Kowalczyk podjęła z pomocą bliskich. Wtedy też zdecydowała się na szczery wywiad o swojej chorobie. „Przez całe życie słuchałam smutków innych ludzi. Przyszła moja kolej, aby poprosić o pomoc i opowiedzieć o wszystkich moich problemach. To był ostatni sposób na ułatwienie mi życia. Nie musiałam się już uśmiechać, gdy nie chciałam” – dodała.
Minęły trzy lata, a nasza medalistka przygotowuje się do zbliżających się igrzysk olimpijskich w Pjongczangu. Przyznaje, że powrót to ogromne wyzwanie i z pewnością nie będzie łatwo. Jej życie wygląda teraz zupełnie inaczej, jednak leczenie trwa nadal: „Uśmiech powraca na moją twarz, a życie wydaje się normalne. Są jednak chwile, gdy obawiam się, że depresja wróci. Nadal potrzebuję silnych leków, by móc spać w nocy”.