Paulina Andrzejewska, żona Mateusza Damięckiego niedawno przeżyła bardzo ciężkie chwile, kiedy pojechała do szpitala ze swoim synkiem Frankiem. Tancerka bardzo długo zastanawiała się czy powinna poruszać ten temat na forum, jednak uznała, że sytuacja jest na tyle poważna, że musi zabrać głos.
Zastanawiałam się, czy opisać swoją ostatnią przykrą przygodę i w końcu doszłam do wniosku, że to ważne.
Franuś przewrócił się na piłce i upadł na plecy, uderzył głową w kamieniste podłoże, płakał i od razu zauważyłam guza. Byliśmy akurat w Poznaniu, pomyślałam, że warto, by lekarz go zobaczył. Tak się stało, podjechaliśmy do szpitala dziecięcego, Pani w rejestracji bardzo miła, potem Pani doktor zleciła zdjęcie i dopiero się zaczęło. Na początku nic nie wskazywało, że Pani od RTG tak się zachowa. „Jesteś w ciąży?” (myślę, o! po imieniu mówi Pani), ale za chwilę dodaje: „Mama, nie jesteś w ciąży?” Nie, nie jestem - odpowiedziałam. Franuś grzecznie obserwuje, pani każe go położyć i przyciska mu twarz do maszyny. Dziecko zaczyna płakać. Pani krzyczy: „Mama stanie z drugiej strony, mama to nie czas na tulenie” (ja go tylko delikatnie kładłam, a on trzymał mi szyję). Pani krzyczy, Franek zaczyna płakać jeszcze bardziej, nieprzyzwyczajony, ja proszę, by Pani tak nie krzyczała. Pani: „Bo mama źle trzyma, a ja chcę zrobić dobre zdjęcie”, itd (nie pamiętam już, tak byłam zestresowana). Nie wiem gdzie Pani się śpieszyła, czemu taka nerwowa, przede mną nikogo nie było, a za nami tylko jedna osoba. Na szczęście okazało się, że wszystko z Frankiem dobrze, ale ja potem 20 minut w aucie płakałam. Już dawno, a w sumie nigdy chyba, tak na mnie ktoś nie krzyczał, ciągle mam wyrzuty sumienia, że w ogóle tam pojechałam i naraziłam dziecko na taki stres.#mum #child #rtg #stress
Co gorsza pod postem pojawiło się masę komentarzy od rodziców opisujących podobne sytuacje, z którymi kiedyś mieli do czynienia.
Autor: Katarzyna Jakubowicz