Jak zachowujesz się, gdy widzisz fotoradar?
Choć mogłoby się wydawać, że "efekt kangura" jest czymś nowym, to wręcz przeciwnie. Kierowcy mają do czynienia z tym zjawiskiem już od wielu lat. A konkretniej: od chwili, kiedy w Polsce stanął pierwszy fotoradar. Kierujący na wieść o tym, że za chwile pojawi się żółta kamera, zachowują się przeważnie w ten sam sposób. Z pewnością jesteś jedną z tych osób, które robią to na drodze.
"Efekt kangura". Co to takiego?
"Efekt kangura" wiąże się z reakcją kierowców na widok znaku informacyjnego D-51, który oznacza "Kontrolę prędkości". Kierujący zaczynają zwalniać, czasem gwałtownie, gdy tylko zauważą ten znak. Następnie mijają fotoradar, mając na liczniku prędkość nieco niższą od tej dopuszczalnej na danym odcinku drogi. Gdy tylko miną żółty maszt, natychmiast zwiększają prędkość pojazdu, często też dość intensywnie.
Ciężko jest wymienić wady i zalety "efektu kangura". Mając na uwadze, że fotoradary umieszcza się przeważnie w niebezpiecznych miejscach, to odnoszą one swój sukces. Problem w tym, że jest on jednak krótkofalowy, bo kierujący zwalniają swoją prędkość tylko przed żółtą kamerą. A przecież powinniśmy zawsze stosować się do ograniczeń prędkości.
Jest jednak rozwiązanie na "efekt kangura"
Podstawowym problemem fotoradarów jest fakt, że są zawsze oznaczone. Również miejsca, w których policjanci stoją i mierzą prędkość, też nie są tajemnicą. A co, gdyby połączyć fotoradar i kontrolę policyjnego patrolu? Wtedy otrzymalibyśmy kaskadowy pomiar prędkości, który wydaje się idealnym rozwiązaniem na kierujących, którzy mocniej wciskają pedał gazu i stosują "efekt kangura".
Czym jest kaskadowy pomiar prędkości? Polega on na tym, że kawałek po pierwszej kontroli prędkości odbywa się drugi pomiar. Nie jest więc wykluczone, że po minięciu fotoradaru kierowcy mogą spotkać stacjonarną kontrolę prędkości. Jeśli systematycznie drogówka powtarzałaby tę praktykę, to z dużym prawdopodobieństwem "efekt kangura" mógłby zniknąć z polskich dróg.