W Orzyszu, w województwie warmińsko - mazurskim doszło do serii dziwnych włamań. Wyglądały one podobno na przeprowadzone przez profesjonalistów i bardzo wprawnych przestępców. Wszystkie ślady były skutecznie zatarte, nikt nic nie widział, nikt nic nie słyszał, a rzeczy ginęły. Jednak to, co padało łupem przestępców wprawiało w konsternację. Najczęściej były to czipsy, kebaby, drobna gotówka zostawiona w kasie, produkty spożywcze, słodycze i inne tego typu asortyment.
Gang napadał na zamknięte w sezonie jesienno zimowym popularne budki, kioski i inne mini bary. Najczęściej w środku zostawało trochę towaru, który nie sprzedał się w okresie prosperity, czasem jakaś gotówka, rzadziej alkohol.
Ponieważ wszystkie okoliczności graniczyły czasem z absurdem mały gang wodził polcję za nos przez pół roku, aż prawda wyszła na jaw. Okazało się, że "szajką" dowodziła dwunastoletnia Jaga - to ona wybierała miejsca i wymyślała sposób na włamanie, dwunastoletnia Justyna pomagała jej na akcji oraz zajmowała się sprzedawaniem łupów, a dziesięcioletnia Ewelina stała na czatach. Wpadły, gdy w jednym z małych barów porysowały podłogę w brzydkie napisy i rysunki. Policjancji zorientowali się też po tym, że wyrwa w żaluzji, którą zrobiły dziewczynki, była na tyle mała, że żaden dorosły nie byłby w stanie przez nią przejść.
Ich sprawą zajmie się sąd dla nieletnich.