Podpalił dom letniskowy, a następnie zadawał pytania ratownikom
Do tej kuriozalnej sytuacji doszło w czwartek 5 sierpnia w Zalesiu Górnym w województwie mazowieckim. Późnym wieczorem 46-letni mieszkaniec powiatu piaseczyńskiego podpalił domek letniskowy i obserwował z ukrycia wzniecony przez siebie pożar. O sprawie szybko dowiedziały się służby, a krótko po godzinie 22:00 na miejscu pojawiła się policja i straż pożarna. Pożar na szczęście bardzo szybko został ugaszony i na szczęście nikomu nic groźnego się nie stało.
Gdy przybyliśmy na miejsce, nikogo nie było ani w domku, ani na posesji. Płonął taras i poddasze domu
– przekazał Łukasz Darmofalski ze straży pożarnej w rozmowie z portalem PiasecznoNews.pl
To nie był jednak koniec interwencji, bo oczom funkcjonariuszom nie umknął 46-latek, który podczas działań służb był przesadnie zaangażowany w sprawę pożaru. Mężczyzna dopytywał strażaków oraz zgromadzonych na miejscu świadków zdarzenia o szczegóły dotyczącej akcji ratowniczej. Wypytywał też o straty, które wywołał wzniecony przez niego ogień.
46-latkowi może grozić nawet 10 lat więzienia
Policjanci z Piaseczna zdecydowali się wylegitymować 46-latka. Mężczyzna jeszcze bardziej wzbudził podejrzenie policjantów, ponieważ nie chciał podać swoich danych ani adresu. Ponadto próbował oddalić się z miejsca zdarzenia. Na całe szczęście mundurowi bardzo szybko udaremnili jego ucieczkę. Tym razem mężczyzna ponownie podał funkcjonariuszom swoje nieprawdziwe dane, przez co naraził się na jeszcze większe konflikty z prawem. Finalnie wypytany przez policjantów przyznał się do podpalenia budynku i został zatrzymany przez patrol.
46-latek został zatrzymany. Sprawą zajmą się teraz funkcjonariusze z wydziału dochodzeniowo- śledczego
– przekazał nadkom. Jarosław Sawicki, rzecznik piaseczyńskiej policji.
Mieszkaniec Zalesia Górnego najprawdopodobniej wkrótce zostanie doprowadzony do prokuratury, gdzie stanie przed obliczem prokuratora. Za popełnione przestępstwo podpalenia budynku, jeśli działał umyślnie, może mu grozić kara od roku do nawet 10 lat pozbawienia wolności. Szczegóły tego kuriozalnego incydentu wyjaśni jednak prowadzone przez mundurowych śledztwo.
Czytaj także:
Autor: Hubert Wiączkowski